Sprawa braku refundacji Paxlovidu,  stosowanego w domowym leczeniu COVID-19, którego cena jest dla większości zaporowa (pisałem o tym poprzednio), to okazja żeby napisać o potrzebie zmiany filozofii finansowania zdrowia przez państwo.

Zmiana wymaga dopuszczenia do świadomości faktu, że nie da się wyleczyć wszystkich chorych ze wszystkich chorób. Żadne, nawet najzamożniejsze społeczeństwo nie ma takich środków. Kropka

Jeżeli przyjmiemy ten przykry fakt, łatwiej będzie przyjąć też zasadę, że z podstawowej obowiązkowej składki opłacane ma być głównie to, co przekracza możliwości portfela zwykłego ”Polaka-Szaraka” (to określenie Stanisława Tyma, trochę obraźliwe, więc przyjmijmy, że chodzi o byt statystyczny). A za resztę każdy płaci we własnym zakresie.

Pomijam sytuację wojny lub epidemii: to oczywiste, że ofiarom walk nie każemy płacić za opatrzenie ran, a powszechne szczepienia są w interesie całego społeczeństwa, więc jest zrozumiałe, że płacimy za to wspólnie. Państwo musi też zagwarantować istnienie infrastruktury na takie okoliczności. A w sytuacji normalnej?

Oczekiwałbym, że państwo określi koszyk świadczeń gwarantowanych, w którym znajdą się właśnie te świadczenia. Na przykład*:

  • leczenie raka – może kosztować kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale też kilka milionów;
  • kosztowne operacje, np. zaćmy (od 2,4 tys. zł**), usunięcie pęcherzyka żółciowego (4,2 tys.), wstawianie endoprotezy (kilkadziesiąt tys.);
  • pobyt na intensywnej terapii – doba od ok. 4 tys.;
  • leczenie wybranych chorób rzadkich;
  • leczenie dzieci (one nie mają swoich pieniędzy).

Dlaczego ważne jest utworzenie takiego właśnie koszyka? Żeby mógł rozwijać się rynek ubezpieczeń dodatkowych, finansujących to, co poza tym koszykiem, ubezpieczalnia musi wiedzieć, za co NFZ płaci, a za co nie.

Rzecz jasna nie można zapewnić ludziom wszystkich najlepszych, najdroższych i najnowocześniejszych terapii. Jest zupełnie normalne, że z drogich nowości korzystają najpierw najbogatsi,  a dopiero z czasem reszta. Więc w granicach rozsądku. Zwłaszcza że szacuje się, iż nasze zdrowie zależy od opieki zdrowotnej zaledwie w około 10%. Reszta to tryb i środowisko życia, czyli to, co zależy od nas (ponad 50%) oraz geny to geny.

Natomiast niekoniecznie, a jeżeli już, to nie w całości:

  • wizyty lekarskie osób dorosłych;
  • „darmowe” leki dla seniorów – najdroższy kosztuje ok. 50 zł za opakowanie, to ok. 0,7 µs (mikro sasina);
  • badania za kilkanaście, kilkadziesiąt złotych dla dorosłych;
  • posiłki i TV w szpitalu – w domu pacjenci na ogół płacą za te dobra, dlaczego więc w szpitalu nie;
  • zapłodnienie in vitro – jedna próba kosztuje mniej niż roczny koszt utrzymania dziecka, jeżeli rodzice nie są w stanie tyle uzbierać, to jak mają zamiar to robić przez kolejne co najmniej 18 lat?

Z wyjątkiem ostatniego to są niewielkie jednostkowe koszty, ale w skali kraju robi się tego dużo. Od tej proponowanej zasady, jak od każdej, mogą być różne wyjątki, ale wyjątek to z założenia coś rzadkiego.

Ta zmiana to żadna rewolucja, raczej korekta niewydolnego systemu, ale pozwala na efektywniejsze wykorzystanie ograniczonych zasobów, które mamy na zaspokojenie nieskończonych potrzeb i pomóc  większej ilości pacjentów w sposób, moim zdaniem, bardziej sprawiedliwy.


* Dlaczego nie wspomniałem w tej wyliczance o Paxlovidzie? Bo on wcale nie musiał  kosztować 6 tys, wystarczyłoby, żeby państwo nie wycofało się ze wspólnych „unijnych” zamówień albo z dwustronnej umowy z Pfizerem.

** Tyle płaci NFZ.