Obok serii głupich kroków, jakimi rozpoczęła swój marsz nowa minister edukacji, znalazł się jeden sensowny: zapowiedź wprowadzenia do szkół przedmiotu wiedza o zdrowiu (lub też poszerzenie już istniejących o właściwe tematy).1
Nie jest to nowy pomysł, od lat lansują go medycy i eksperci od zdrowia, poprzedni rząd planował go wdrożyć pod koniec kadencji, ale nie dowiózł. Jestem jak najbardziej za, gdybym miał dzieci, chciałbym żeby miały taką pozycję w planie lekcji, ale… No właśnie.
Czego nauczą na wiedzy o zdrowiu?
Wybór zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Czy chodzi nam o ograniczenie kosztów opieki zdrowotnej w obliczu groźby epidemii chorób nowotworowych, żeby nie rozsadziły budżetu? Czy też naszym celem jest wyposażenie młodych w ogólne kompetencje zdrowotne, które dają szanse na zdrowe życie? To zupełnie różne podejścia!
Czy ma być wiedza związana z seksualnością, a jeżeli tak, to od jakiego wieku i w jaki sposób przekazywana (model „abstynencyjny”, biologiczny, czy złożony)? Co w ogóle rozumiemy pod pojęciem „zdrowie”? Literatura zna ok. 120 definicji. Czy jest to tylko brak zdiagnozowania określonych jednostek chorobowych, czy też ogólne poczucie dobrostanu fizycznego, psychicznego i społecznego? To wszystko zależy od poglądów jakie wyznajemy i wartości jakie nam przyświecają, czyli od ideologii (przepraszam najmocniej za użycie obelżywego i „odczłowieczającego” słowa…), po prostu. Żadni eksperci od zdrowia tu nie pomogą.
Kto miałby uczyć o zdrowiu?
Pan od geografii po weekendowym kursie? Pani od biologii, która bała się szczepić, ale nie przeszkadza jej brak jakiejkolwiek profilaktyki w szkołach w czasie pandemii? Wszyscy wolelibyśmy, żeby to był jakiś medyk, niekoniecznie lekarz albo pielęgniarka, których jest mało, ale choćby farmaceuta, ratownik medyczny, diagnosta laboratoryjny, dietetyk? A może ktoś po dwuletnim studium medycznym? Czy nauczyciele nie oprotestują konkurencji bez przygotowania pedagogicznego?
Co jest ważne w życiu?
Wreszcie trzeba zapytać: czy wiedza o zdrowiu jest najważniejszą z rzeczy ważnych? Bo tych do nauczenia jest więcej, niż uczeń jest w stanie przyswoić, nawet gdyby siedział w ławce 24/7. Na przykład ekonomia, czyli nauka o gospodarowaniu, bo każdy przecież czymś gospodaruje. Filozofia – najbardziej ogólna z dyscyplin, nauka porządnego myślenia, Obywatel w demokracji (hmm… hmm…) powinien umieć myśleć. Logika – to samo. Plastyka i muzyka – ale tak na serio, nie jak teraz – cywilizowany człowiek powinien umieć grać na jakimś instrumencie. Historia sztuki – cywilizowany człowiek powinien coś o tym wiedzieć. Łacina, greka – jak wyżej. Bo kto powiedział, że tylko rzeczy praktycznych mamy uczyć dzieci. Historia nie tylko Polski i Europy – świat jest dużo większy. Długo można by wymieniać.
Więc lepiej pozwolić szkołom (tzn. przyznać pieniądze kosztem tego, co w ramach odchudzania programu uznamy za niekonieczne) na wprowadzanie do swojej oferty różnych przedmiotów, na przykład nauki o zdrowiu, jeżeli czują się na siłach przygotować sensowny program i zorganizować prowadzącego zajęcia, a rodzice i uczniowie tego chcą. Niech to będzie taki spontaniczny pilotaż, niech za pionierami podążają inne szkoły, naśladując i ucząc się na błędach. Ministerstwo i tak planuje wdrażanie nowego przedmiotu centralnie dopiero w 2026 r. – tyle mają zająć przygotowania, a jak znam życie, mogą zająć więcej. Przez ten czas cześć uczniów może się nauczyć wielu pożytecznych rzeczy.
Przeszkoda jest jedna, ale poważna. Jeśli pozwolimy niektórym szkołom, żeby były lepsze niż inne, uderzymy w powszechnie przyjęty dogmat: że szkoła jest po to, żeby wyrównywać szanse, a nie po to żeby, na przykład, jak najlepiej uczyć i wychowywać.
____________
- Już po napisaniu tego akapitu przeczytałem, że MEN wyklucza osobny przedmiot, bo takie treści są już w programie innych zajęć. Niemniej politycy dosyć często zmieniaja zdanie, więc na razie zostawiam tak, jak jest. ↩︎
Jeżeli za naukę tego przedmiotu wezmą się specjaliści to nic tylko chwalić, pytanie czy szkoły będzie stać na zatrudnienie owych, czy faktycznie będzie tak, że ów przedmiot dostaną nauczyciele uczący innych, byle by tylko zatkać dziurę. Są rzeczy których warto uczyć od najmłodszych lat, można to robić kosztem bzdetów którymi szkoły są nasycone i zdrowie jest jedną z nich, ale wszystko trzeba robić z głową. No i jestem zdania że za wcześnie oceniać jakiekolwiek zmiany które wprowadza Nowacka, dajmy jej choć rok spokojnej pracy, szczególnie że dopiero się wdraża.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Jakiś czas temu była mowa o przeszkoleniu obecnych nauczycieli, a szkolenia z pierwszej pomocy dla najmłodszych mają się odbywać we współpracy z WOŚP. Ogólnie jest trochę sprzecznych wypowiedzi od różnych osób z MEN.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W sumie angażowanie w to WOŚP nie jest takim złym pomysłem, gorzej z nauczycielami, którzy i tak mają od groma roboty. Z drugiej strony, jeśli przestaną obrywać pensją w twarz, to i dodatkowe obowiązki przyjmą bez kręcenia nosem…
PolubieniePolubienie
Z nauczycielami jest taki problem, że sposób zatrudniania i wynagradzania powoduje negatywną selekcję do tego zawodu. Wolałbym, żeby to były kompetentne osoby z zewnątrz, nawet jeśli tych zajęć było by mniej.
PolubieniePolubienie
Ja też bym tak wolał, ale znając realia szkoły szukając oszczędności zapewne wybiorą opcję z doszkalaniem nauczycieli którzy już są.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak pewnie będzie.
PolubieniePolubienie
Oj tam, oj tam, kiedyś belfer od fizyki uczył mnie na „Przysposobieniu obronnym” jak ochronić się przed bombą atomową, to ci po latach, też pewnie dadzą radę!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Teraz jest łatwiej, na każdy temat są poradniki w sieci, także jak postępować po ataku bombą atomową (znowu na czasie…). 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jedno zdanie zapamiętałem, żeby podczas wybuchu kłaść się zawsze stopami do okna! 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To dobre! Przypomina mi się zalecenie z pewnej powieści SF, żeby w razie ataku Obcych na Ziemię założyć na głowę papierową torbę… 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba